Nie zmienia też koloru w ciągu dnia, co jest dla mnie dużym walorem, bo niestety wiele maskar z upływem czasu szarzeje i traci intensywność. Ma idealnie kremową konsystencję , pięknie rozprowadza się na rzęsach, co na pewno jest też po części zasługą dobrze dobranej szczoteczki.
Przechodząc do sedna to mam na imię Paulina, pochodzę z małego miasto leżącego obok dużego xd. Modą, urodą, wizażem, blogowaniem i tym co kobiety Internetu lubią najbardziej zaczęłam interesować się ok 4 lata temu, niby nie długo ale mam swoją wiedzę, wiem czego szukam, mam określone upodobania i ciężko jest mi wmówić coś innego i z tego właśnie możecie wywnioskować
Re: Czy związek z księdzem jest możliwy? Ksiądz tak samo jest człowiekiem i tak samo ma potrzeby. Nie wierzę, że ich nie mają i ciągle myślą o tym, ze muszą żyć w czystości. Przypuszczam, że co 3 nie wytrzymuje Ja znam osobiście takich księży, którzy nie ukrywają tego, że kiedyś/albo obecnie z kimś się spotykali/ają.
Fast Money. Co chustki mają w sobie takiego urzekającego? ROCK, ROCK, ROCK! Zdjęcie robione w pośpiechu - i wszystko wiadomo! :) Życie Ty moje! Nauczycielu i przewodniku. Jak wiele masz w sobie sprzeczności? Moja natura. Najpierw kipię złością, krzyczę, uderzam w cokolwiek, wręcz nienawidzę, a później wyciszam się, wyrównuję oddech i próbuję wsłuchać się w tysiące myśli krążących po mojej głowie. Tak trudno przychodzi mi słowo 'przepraszam'. Zamiast tego uciekam i pozostawiam kolejną szramę na sercu innego człowieka... To wcale nie byłoby aż tak przytłaczające, gdyby nie fakt, że ranię zawsze najbliższe, najwierniejsze osoby. Cholera, jaka ze mnie niewdzięcznica! Końcówka wakacji mija w stosunkowo miłej atmosferze. Pomalutku przygotowuję się do szkoły, ale i skupiam się na przyjemnościach, bo bądź co bądź, gdy nadejdzie nowy rok szkolny, nie będę miała czasu zupełnie na nic. Dlatego więc dzisiaj wybrałam się na szałowe zakupy z moją równie szałową rodziną. Jak to jest, że pomimo tylu lat spędzonych razem nadal potrafimy siebie zaskakiwać? Otaczają mnie naprawdę niesamowici ludzie. Aż wstyd, że wcześniej ich nie zauważałam.. Podczas naszej dzisiejszej wycieczki głębiej przyjrzałam się Łodzi. Przeważnie zerkałam na nią powierzchownie, jednak dziś, gdy złapały nas korki (tylko my wpadamy na takie głupie pomysły, żeby wracać do domu akurat w godzinach szczytu) spostrzegłam jaka ona jest piękna! Jej majestat spłynął na mnie całą falą doznań i ledwo co powstrzymałam się przed nagłym opuszczeniem samochodu. Muszę koniecznie wybrać się tam w jakiś wolny dzień, spakować aparat i nie patrząc na zegarek, zwiedzić ją wzdłuż i wszerz! Końcówka dnia, dla równowagi, minęła mi przy wysiłku, ale dosyć przyjemnym. Otóż wreszcie, po tylu błaganiach mamy i po godzinach własnej obserwacji, zdecydowałam się zrobić porządek w swojej szafie... Istna kopalnia skarbów! Oczywiście dwa worki ubrań wylądowały w koszu, ale to co zostało, jest dla mnie na wagę złota. Z pewnymi rzeczami wiąże się tyle wspomnień, które w większym lub mniejszym stopniu wykreowały osobę, którą obecnie jestem. A przecież przyjęło się, że rzeczy martwe nie mają zbyt dużego wpływu na osobowość człowieka. Jakie miłe zaskoczenie! :) Jutrzejszy dzień za pewne przyniesie ze sobą wiele wrażeń. Ach, wreszcie stąpam pewnie po świecie. Oby zawsze było tak intensywnie. Życie, kocham Cię! :)
Pierwszy obudził się blondyn, wszystko go bolało, nie mógł niczym ruszyć, coś go przygniatało i łaskotało delikatnie. Otworzył oczy, po czym wrzasnął wystraszony. Był nagi. Na nim leżała rudowłosa piękność, również naga. Spała smacznie, ale po krzyku Malfoya otworzyła leniwie oczy. Spojrzała na siebie, potem na swojego towarzysza i również wrzasnęła, podrywając się gwałtownie z łóżka. Szybko zakryła się pościelą i pobiegła do łazienki. Zatrzasnęła drzwi, nie zamierzała już dziś z niej wychodzić, nic nie pamiętała z wczorajszego wieczoru. Była załamana, mało tego – była przerażona. Scorpius siedział dalej na łóżku, widać było że był w głębokim szoku. -Paniczu Malfoy, proszę się ubrać – do pokoju weszła pani Pomfrey, niosąc śniadanie dla dwójki. – Gdzie twoja koleżanka? Blondyn wskazał z otwartą buzią na łazienkę. Pomfrey westchnęła i poszła w tamtą stronę aby zapukać do rudej. -Lily, wychodź bo przegapisz śniadanie. Na jej głos panna Potter drgnęła, szybko zarzuciła na siebie ciuchy, które porwała ze sobą do łazienki i wyszła z pościelą w obu rękach. -No coś ty? Kąpałaś się z kołdrą? – zaśmiała się pielęgniarka. – Swoją drogą co ona taka zakrwawiona? Skaleczyłaś się? Lily uśmiechnęła się blado i zerknęła na Scorpiusa. Gdy zauważyła, że przygląda jej się, zarumieniła się bardzo mocno i spuszczając głowę w dół, poszła do swojego łóżka. -Przepraszam pani Pomfrey, kiedy będę mogła stąd wyjść? -Oj kochana, jeszcze parę dni, widzę że chodzisz lepiej, nawet bardzo dobrze. Oboje z paniczem Malfoyem wyjdziecie za dwa, może trzy dni. – uśmiechnęła się, po czym wyszła. Rudowłosa spojrzała na śniadanie. Jajecznica z bekonem. Jakoś nie miała ochoty jeść, odsunęła od siebie talerz i odezwała się drżącym głosem: -Nie mam zielonego pojęcia czy do czegoś doszło czy nie, ale chyba niestety tak, skoro pościel jest zakrwawiona, ale do cholery, nikt ma o tym nie wiedzieć. Ja cię nawet nie lubię i nie wiem co sprawiło że trafiliśmy nadzy do jednego łóżka… Po chwili zdała sobie sprawę, że nie może przestać mówić. Dopadł ją słowotok nerwowy. Natychmiast zamknęła jadaczkę i już się nie odzywała. Blondyn zerknął na nią dalej z szokiem w oczach. -Nie martw się Potter, też cię nie znoszę i gwarantuję, że nikomu się nie będę chwalił – stwierdził. ~~~~ -Lily! Wróciłaś! Kochana! Tak oto została powitana Lily Luna Potter po powrocie ze Skrzydła Szpitalnego. Wszyscy ją przytulali. James, Al, Hugo, Evelin, a nawet Zac Longbottom, tylko Rose gdzieś się zapodziała. Ruda uśmiechnęła się szeroko, kompletnie zapominając o dręczącym ją od paru dni Scorpiusie. -Jak wytrzymałaś te dwa tygodnie z tym cholernym Malfoyem? – zagadnął James. Lily zaśmiała się cichutko. -Wiesz, nie było tak źle, praktycznie cały czas czytał książki, a na mnie nawet nie zwracał uwagi. A ja sobie spałam, rysowałam, czytałam, Sir Nicholas mnie odwiedzał czasami… -Dalej nie rozumiem po co go ratowałaś… - wtrącił się Hugo. Nastała grobowa cisza, wszyscy patrzyli na rudą z wyczekiwaniem na odpowiedź. Dziewczyna zarumieniła się, nie powie przecież, że to przez wspomnienia z dzieciństwa się tak poturbowała. Dotknęła policzka, na której widniała szrama. -Instynkt. – ucięła krótko. Hugo wzruszył ramionami na znak zrezygnowania. Przecież nie będzie zmuszał kuzynki do mówienia czegoś czego nie chce powiedzieć. Lily pożegnała się z towarzystwem, twierdząc że musi iść do biblioteki napisać zaległy esej na zielarstwo. Po drodze mijała wielu ludzi, którzy witali się z nią, wielu z nich to chłopaki. Niektórzy widząc ją, patrzyli zdziwieni. Pewnie dalej nie mogli uwierzyć, że Gryfonka ryzykowała życie ratując Ślizgona. W bibliotece jak zwykle nikogo nie było. Lily poszukała odpowiednich książek i poszła rozejrzeć się za stołem. Dostrzegła Josha i Rose. Już chciała zawołać kuzynkę, kiedy spostrzegła że nachylają się do siebie uśmiechnięci. Przystanęła, a głos ugrzązł jej w gardle. Po chwili była świadkiem tego jak jej najukochańsza kuzynka całuje się z jej wielką miłością, z chłopakiem którego kochała od ponad trzech lat. Książki z łoskotem upadły jej na podłogę, na co młoda para obróciła się. Panna Potter poczuła, jak łzy napływają jej do oczy, odwróciła się i szybko wybiegła z biblioteki. -Lily! – usłyszała za sobą wołanie Josha. Rudowłosa przyspieszyła jak tylko mogła, uczniowie patrzyli na nią zdziwieni. W końcu nie na co dzień widzi się płaczącą dziewczynę, a za nią biegnącego chłopaka z drugą dziewczyną. -Lily! – krzyknęła tym razem Rose – zatrzymaj się. Lily ani myślała się zatrzymywać, wręcz przeciwnie. Skręciła za posąg jakiegoś nabzdyczonego faceta i ukryła się za nim. Zauważyła podbiegających ‘przyjaciół’. -Widzisz ją? -Nie, chyba ją zgubiliśmy. Cholera, nie chciałem żeby tak się o tym dowiedziała. -Chodź, wracajmy. Pewnie poszła do wieży. Potem z nią pogadam. – stwierdziła kuzynka rudej. Gdy Lily upewniła się, że na pewno jej już nie znajdą, wmieszała się w tłum uczniów i mimo chłodnej pogody wyszła na błonia. Szła nad jezioro, tam gdzie zawsze lubiła przesiadywać, gdy było jej źle. Usiadła nad brzegiem i patrzyła jak pierwszoroczniacy rzucają kaczki. Po jej gorących policzkach znów popłynęły słone łzy. Jak oni mogli ją tak zdradzić? Josha jeszcze rozumiała, ale Rose? Przecież to jej ukochana najlepsza przyjaciółka. Jak mogła? Ruda zawyła żałośnie, na co uczniowie stojący w pobliżu obejrzeli się. -Co tak wyjesz Potter? Lily zjeżyły się włosy na karku, doskonale wiedziała do kogo należy ten niski głos. Nawet się nie oglądając, pokazała swojemu rozmówcy środkowy palec. Jak się zdziwiła, gdy słynny Scorpius Malfoy usiadł koło niej. -Co się stało? -A co cię to obchodzi? – warknęła ruda. -W sumie to nic, ale wiesz, plotki już krążą. Wszyscy cię widzieli jak biegniesz przez pół Hogwartu zapłakana. -Oj Malfoy, spieprzaj pan, tyle ci powiem. -Jak wolisz. Chciałem pomóc. – Scorpius wzruszył ramionami. Lily patrzyła jak odchodzi ze zwieszoną głową i przeklinała go w duchu.
Zamiast karmić oczy i instynkty, w ciszy zapytajmy swej duszy czy nie przymiera głodem. Nawet teraz, ściskając krwawiące ramię i odliczając sekundy do rozpoczęcia zadania w jakie wpakowałam się na własne życzenie, nie wierzyłam w to, gdzie i z czyjego polecenia się znalazłam. Zachciało mi się igrania z ogniem. Co prawda, myśląc o ogniu chodziło mi o Ahena, który w zasadzie nie różnił się aż tak bardzo od tegoż żywiołu. Był niebezpieczny, był zdradziecki, był podstępny i był również cholernym szowinistą, jak większość jego groźnych i mrocznych, jak moja prababcia, koleżków. A to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że wreszcie pora coś zmienić. Co z kolei przypominało przekonania mojej matki, która właśnie przebywała gdzieś na atlantyku i zaciekle walczyła o życie waleni, wydając najróżniejsze odgłosy - od jęków po krzyki. I ojca podbijającego irlandzkie sceny i serca moich rówieśniczek. Wszystko wyglądało na to, że byłam bardziej podobna do swoich rodziców niż bym chciała, chociaż w tym momencie robiłam coś, co oboje potępiali, więc jeszcze nie było ze mną aż tak źle. Nie miałam najmniejszego zamiaru iść w ich ślady i zostać pseudohipiską dmuchającą w harmonijkę. Za to jak najbardziej zależało mi na posadzie Żniwiarza, co pochwalała tylko moja babcia - nazywała mnie chlubą rodziny. Zawsze przedstawiając mnie Starszym aż eksplodowała dumą, co inni, niestety, kwitowali krzywymi uśmiechami. Od dawien dawna wiadomym było, że Żniwiarzem może zostać tylko i wyłącznie męski potomek szanowanego rodu. Jako iż moja prababcia należała do Rady Starszych, a mój wuj, Ahen, był przywódcą Żniwiarzy, posiadałam odpowiednie przywileje, lecz ku mojemu nieszczęściu urodziłam się kobietą. Mrużąc oczy, wzięłam spazmatyczny oddech i nacisnęłam guzik znajdujący się tuż pod złotą plakietką z wygrawerowanym napisem ,,Zadzwoń". Wiedziałam, że już nadszedł czas i za kilkanaście sekund zostanę pozbawiona przytomności przez krążącą w moich żyłach anilinę. Podjęłam się ryzykownego zadania i zdawałam sobie z tego sprawę, jednak było już za późno na jakikolwiek odwrót. Mimo wszystko dziwił mnie fakt, z jaką łatwością udało mi się przekonać Ahena, żeby wkręcił mnie w to zadanie. Chciałam zostać jego wtyką? Proszę bardzo, nie ma sprawy. Nawet się o mnie nie zamartwił, nie życzył mi powodzenia, tylko wytłumaczył mi jak będę się czuła zaraz przed omdleniem. ,,Odczujesz ucisk w klatce piersiowej, pojawią się nudności i sinica warg, a zaraz przed utratą przytomności, drgawki. Pamiętaj, żeby zadzwonić minutę po pojawieniu się drgawek, inaczej wszystko schrzanisz." Nie musiałam długo czekać na utratę przytomności. Obraz przed oczami zaczął się na przemian rozciągać, kurczyć i wirować, by po chwili moje ciało stało się bezwładne, a umysł oblepiły ciemne macki. Mogłam tylko mieć nadzieję, że założenia mojego wuja okażą się słuszne i ktoś wybiegnie z tej cholernej willi by ratować mój tyłek. Jeśli jednak tak się nie stanie - wstanę z grobu i skopię Ahena, wcześniej podawszy mu tą samą końską dawkę aniliny, którą on mi zaserwował. *** Panna Gwendolen podarowała mi niezbyt miłą pobudkę. Zignorowała fakt, że już i tak czuję się fatalnie przez duże ,,F", i zaczęła wrzeszczeć tak głośno, że głowa o mało nie eksplodowała mi na miliardy kawałeczków. Nawet nie miałam okazji zacząć się cieszyć, że przeżyłam próbę ,,samobójczą". Coś ty sobie myślała, hm? Chciałaś nas pozabijać?! Naprawdę, rozumem to ty nie grzeszysz! Jeszcze jeden taki wybryk, a pożałujesz! Aż się skrzywiłam słysząc jej skrzekliwy głos, który aż ociekał dezaprobatą. To moje życie, Gwen. Wszelkie decyzję podejmuję ja, a nie ty. Jesteś tylko małym dodatkiem i nie zapominaj o tym bo będę ci musiała przypomnieć gdzie jest twoje miejsce. Jeszcze się przekonamy kto tu jest dodatkiem. Życie Nafsi z duchem, który za żadne skarby świata nie chce współpracować jest naprawdę trudne. Choćby się waliło i paliło, nigdy nie zgodzi się ze swoim naczyniem. Mało tego, jeszcze będzie się starać, żeby uprzykrzyć ci życie na miliony sposobów. Gwendolen już nie raz próbowała swoich sztuczek, parę razy nawet przejęła kontrolę nad moim ciałem i robiła coś, z czego zachwycona nie byłam, ale nigdy jeszcze mi nie groziła, co niewątpliwie zrobiła przed chwilą. Przez chwilę nawet się zastanawiałam, czy nie powinnam zacząć się bać, ale w końcu doszłam do wniosku, że nie będę już o tym myślała. A nawet nie miałam na to czasu bo wszystkimi komórkami mojego ciała czułam, że ktoś mi się właśnie przypatruje. I nie tylko. Ktoś się nade mną pochylał. Otworzywszy oczy, błyskawicznie chwyciłam mężczyznę za szyję i przycisnęłam do łóżka, na którym jeszcze chwilę temu leżałam. Role się odwróciły. - Czego?! - Zdziwiłam się słysząc zwierzęcy warkot, który wydobył się z mojego gardła. Niestety nie mogłam powiedzieć tego samego o nieznajomym, który tylko skwitował to rozbawionym uśmiechem. - To ja się narażam, ratuję ci życie, a ty tak mi dziękujesz? Momentalnie się zreflektowałam i uwolniłam go, odsuwając się na bok. Miałam być miła i zdobyć ich zaufanie, a nie rozszarpywać na kawałeczki każdego, kto naruszy moją przestrzeń osobistą. Jeśli chciałam udowodnić Ahenowi, że kobiety również mogą być Żniwiarzami, musiałam zacząć nad sobą panować. Nie mogłam tego schrzanić choćby nie wiem co. - Jestem Collin, a ty? Masz jakieś imię? - Zaniepokoił mnie błysk, który zobaczyłam w jego miodowych oczach. Moja chora wyobraźnia przez chwilę podsuwała mi obrazy tego mężczyzny jako wielbiciela sadomasochistycznych trójkątów, jednak jeśli nie chciałam, by mój ostatni posiłek ujrzał światło dzienne, musiałam ujarzmić mój umysł. - Rowan. - Świetnie. Skoro już się poznaliśmy, może powiesz mi kto cię tak załatwił? - Ruchem głowy wskazał na moje ramię, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że mam je całe zabandażowane. Widocznie Ahen nie zrobił mi aż tak płytkiej rany jak obiecywał. W innym przypadku bandaż byłby zbędny bo ciało by się zregenerowało. Wzruszyłam ramionami. - Moja ofiara nie chciała współpracować. - Wiedziałaś, że zaaplikowała ci sporą dawkę aniliny? - A niby skąd miałam to wiedzieć? - Nasz organizm wykrywa wszelkie toksyny, które zagrażają naszemu życiu. - Widocznie jestem ewenementem. Błyskawicznie spoważniał. Tylko ślepiec mógłby nie zauważyć, że spojrzenie, jakim mnie taksował, było całkowicie nieufne i podejrzliwe. Wszystko zapowiadało się na to, że schrzaniłam sprawę. Super. Nie dość, że dostanie mi się od Ahena to jeszcze od prababki Meg. Jeśli Collin wcześniej nie zadba o to, żeby skrócić mnie o głowę i zamknąć moją duszę w chombo kwa ajili ya roho. Może kobiety rzeczywiście nie powinny należeć do Żniwiarzy? - Moja droga, musisz się jeszcze wiele nauczyć. - Słucham? - Aż się zachwiałam, zdając sobie sprawę z tego co mnie czeka. Facet mnie przejrzał, czeka mnie egzekucja i już nigdy nie udowodnię wujowi, że kobiety nadają się nie tylko do wychowywania dzieci. Czułam się jak zwierzę zagonione do kąta.
bo w oczach tkwi siła duszy